Jak zwykle mam tyły , i opisuję dzień wczorajszy ( w dodatku w trzygwiazdkowym hotelu w Szchigatcu wiercą i tłuką nam się nad głowami – zwariować można , ale o tym w następnej części ).
Wczorajszy dzień był taki bardziej odpoczynkowy, zresztą w Tybecie tak to wygląda – wszystko pomalutku ( tylko w zwiedzanych obiektach tempo niestety ) . rankiem odwiedziliśmy Pałac Letni Dalajlamy . Pytanie dlaczego przeprowadzał się w te i z powrotem na niewielką odległość … Otóż Potala to tylko budynek ,ma co prawda dziedzińce ale to nie to samo co pałacyki na wodzie , jeziorka, alejki i dużo , dużo zieleni …. Tam mały Dalajlama miał szkołę i tam uprawiał sport ( tak zrozumiałam ) a jako dorosły tam urzędował. Ma rację Pascal – jest coś dramatycznego w pomieszczeniach opuszczonych przez Dalajlamę w 1959 kiedy uciekł z Tybetu. Swoja droga mówi się właśnie w Chinach i Tybecie o powrocie Dalajlamy – jest dobry czas , w przyszłym roku olimpiada. Oczywiście było urokliwie jak zwykle, zapachowo jak zwykle ;-) Taki miły spacer w miłym miejscu , przy pięknym słońcu to naprawdę sama frajda. Zwiedziliśmy też ZOO i spuśćmy na to zasłonę milczenia.
Popołudniu odwiedziliśmy Klasztor Sera , założony przez najważniejszego ucznia twórcy sekty Żółtych Czapek. Obeszliśmy zgodnie z ruchem wskazówek zegara trzy uczelnie oraz salę zgromadzeń ( tam za kaskę można było zrobić zdjęcia , oddają choć trochę klimat klasztorów)
Wieczorem kolacja tybetańska , oraz popis tańców i śpiewów tybetańskich – komercja i kicz szkoda czasu i kasy.