Rano na śniadanie wspomagamy się zapasami z kraju – typu gulasz angielski. W hotelu przygotowują śniadanka nie do zjedzenia dla europejczyka. Trzeba nadmienić, że razem z sympatycznymi Skandynawami uczyliśmy obsługę hotelu jak przygotować kawę – nie umieli. Hotel jest zupełnie nowy i nie dziwimy się. Ale obsługa naprawdę się szybko uczy i codziennie jest na śniadanie coraz więcej rzeczy „jadalnych” np. jajka sadzone a nie gotowane śmierdzące.
Nashi – nasz tybetański przewodnik wiedzie nas dzisiaj do Letniej rezydencji obecnego dalajlamy (na uchodźstwie). Ciekawy pałacyk, trochę nie w stylu tybetańskim, ale dalajlama to oprócz duchowego, to także polityczny przywódca Tybetańczyków, który od czasu do czasu powinien był przyjmować oficjeli z innych krajów.
Z historii najnowszej wiadomo, że dalajlama żyje i mieszka w Indiach po ucieczce przez góry w czasie Chińskiego „wyzwolenia” Tybetu.
Potem – ZOO- szkoda pisać, gadać i szkoda zwierząt – spuszczam na fakt odwiedzin tego żałosnego przybytku zasłonę milczenia.
Potem Klasztor Sera. Jeden z największych klasztorów buddyjskich na świecie. Piękny, podzielony na trzy uczelnie kształcące mnichów, wreszcie za „drobną” opłatą można było pstrykać fotki Odsyłam do galerii.
Niezwykle malownicza jest dyskusja mnichów rozpoczynająca po 14:00 na tematy religijne. Trochę wygląda na udawaną ale jak się przypatrzyć dłużej to oni dyskutują poważnie. Po południu włóczęga po bazarze i pakowanie się, bo jutro jedziemy do Shigatse – starej stolicy Tybetu.