Sto tysięcy – taką odpowiedź usłyszeliśmy na pytanie – „ Ile ludzi weszło jednego dnia do Zakazanego Miasta ?”
Dziś zapewniam Was było PONAD sto tysięcy … to nie Chiny to Meksyk.
Nie umiem tego nazwać słowo „tłumy” jest zupełnie nieadekwatne do tego co tam się działo… Dla chińczyków to ważne miejsce – śmialiśmy się, że jeśli nawet z co tysięcznego pegeeru przyjechała wycieczka to nie mamy żadnych szans… a oni czuja się w tym tłumie swobodnie. My nie mogliśmy złapać nastoju , w pewnym momencie wydawało się
,że każdy budynek taki sam tylko ilość ludzi wokół wzrasta. Prawdę mówiąc byłam trochę podłamana , i ten pęd gdzieś tam przed nami biało – czerwona flaga a my kurcgalopkiem za nią… hehe , ale ,ale Basia stanęła na wysokości zadania , zapewniła nam wstęp do skarbów cesarza… Skarby jak skarby ,ale wejście było już za murami ( wracało się jakby boczną furtką ) i …. Niemożliwe – było pusto , nastrojowo , cicho i urokliwie. W końcu mogłam usiąść i spróbować przypomnieć sobie „Cesarzową Orchideę”. Pewnie przypadek , ale dzięki Ci Basiu .
Reszta Zakazanego Miasta na zdjęciach i filmie …szczególnie tłumy….
To ostatnie wrażenia, a od rana był sprint…
Rano wizyta w Świątyni Nieba ….. dla ciekawych do poczytania w necie . Podobało mi się , było dostojnie i … niestety tłumnie.
Najciekawszy był park rozciągający się wokół świątyni. To miejsce odwiedzane tłumnie przez chińczyków w ramach szeroko pojętej rekreacji. Tańczą tam solo lub w parach, Graja w jakąś grę z rakietką i piłką. Zabawa polega na tym, że wszystko odbywa się miękko i na ugiętych nogach, piłkę się łapie i delikatnie podaje dalej. Wiem bo grałam jakiś miły chińczyk mnie zaprosił do gry, pokazał – reszta na filmie ( podobno szczęka mi spadła ). Jeszcze tego nie widziałam i nie obiecuję ,ze zgodzę się na publikację…
Ale wracając do tematu w pewnym momencie usłyszałam chór , mocny śpiew na dwa głosy – kobiece i męskie rozległ się spomiędzy drzew. Jak oni śpiewali , cudnie, inaczej. Potem ktoś nam powiedział ,że to był chór mongolski i dlatego Basia nie zgodziła się zatrzymać. Może , a może jak to Polacy szukamy duchów gdzie ich nie ma. Dalej były znów tańce, ćwiczenia ze wstążkami, orkiestry i śpiewy… coś niesamowitego…
Pomyśleliśmy wtedy biegnąc za Basią i grupą – może warto byłoby zwiedzać po kawałku i na własną rękę, mniej wygodnie ale za to można poczuć klimat, wsłuchać się w ten kraj , tych ludzi , w siebie…..może
Już miałam kończyć , ale nie odmówię sobie – byliśmy w chińskiej aptece , z masażem stóp.
Pewnie Leszek o tym napisze , bo twierdzi ,ze wiele się nauczył. Mnie się podobało….
Kupiliśmy też ziołowy lek na chorobę wysokościową – zawiera hehe żeńszeń i korzeń lilii … może nie zaszkodzi.
Wieczorem tzn. za chwile KACZKA PO PEKIŃSKU